Zanim odpowiedź na to pytanie się nasunie, chciałbym podkreślić, jak dużo bohaterów jest nam dane obserwować w jednym filmie. Wiąże się to z tym, że gorąco zachęcam do zapoznania się z historią z innych produkcji Marvela. Diagram pokazuje dobrze, co obejrzeć przed czym, aby cała historia była jak najbardziej spójna.
Jednak jeśli ktoś nie ma czasu na oglądania całego stosu filmów przed jednym seansem, a chciałby uzupełnić swoją wiedzę filmową, to wydaje mi się, że po obejrzeniu pierwszej części Avengersów, a po tym Avengers: Age of Ultron to jako tako się odnajdzie. W dodatku polecam jeszcze Captain America: Civil War, jeśli ktoś ma na to czas.
WIĘC JAKIE TO BYŁY OCZEKIWANIA?
Fani przed premierą byli już mocno ucieszeni na myśl o tym, że zobaczą w jednym filmie cały szereg bohaterów, a znaleźli się nawet ci ze Strażników Galaktyki. Więc chodzi o to, że robiąc coś na taką skalę, bardzo łatwo jest to po prostu zrujnować i to na czternaście milionów możliwości. Przypomnę, że w filmie obserwujemy losy nie starej ekipy Avengersów, lecz całej masy bohaterów, którzy może nie jak jeden mąż, ale stawiając czoła wspólnemu przeciwnikowi próbują wyjść przy tym cało. Znajdziemy tutaj oczywiście starą ekipę, ale bez Hawkeye’a, a z tego co pamiętam, to brakowało poza nim tylko Ant-mana. Trzeba sobie zatem wyobrazić ten rozmach, ponieważ film to swego rodzaju ekwiwalent komiksowego epizodu, gdzie dane nam jest obserwować crossoverowe potyczki bohaterów z różnych serii.
JAK TO WYPADŁO?
Ponieważ to chyba najważniejsze pytanie, żeby się nie głowić czy warto będzie w ogóle wydać pieniądze na bilet do kina. Jednak odpowiedź nie powinna zdziwić nikogo kto już widział Infinity War. Otóż, moim zdaniem nie ma się czym przejmować. Bo o ile film może zostawić naprawdę wiele mieszanych emocji, to całokształt naprawdę jest wart naszych pieniędzy. Chociaż na ten jeden seans. A jak już na tym seansie jesteśmy, to przy okazji warto będzie zostać na scence po napisach. Naprawdę.
Avegenrs: Infinity War jest filmem, który stoi solidnie na nogach, a przy okazji zaliczył jedną z najgłośniejszych filmowych premier ostatnich czasów. Zarobki z filmu były szczerym szokiem, bo Infinity War zarobił… Uwaga…
725 MILIONÓW DOLARÓW
i pobił przy tym rekord, który ustanowiły wcześniej Gwiezdne Wojny.
Lecz wielkim szokiem nie będzie to, jeśli powiem, że ludzie którzy na film mieli zamiar się przejść, to zrobią to niedługo, jeśli tego nie zrobili. Jeśli jednak macie wątpliości i jesteście fanami Marvela, śmiało, nie pożałujecie. Zwłaszcza, że to pierwszy film, gdzie możemy zobaczyć Thanosa, który jest w dodatku moim zdaniem najciekawszym marvelowym antagonistą. A co przyszło nam tutaj obserwować, to jego ludzką stronę, ponieważ o ile rzuca się w oczy, że Thanos jest poniekąd „niszczycielem światów”, to nie zachowuje się jak typowy, liniowy nemesis, pochłonięty rządzą władzy, bez większych motywacji. Ta motywacja była wyjaśniana oraz podkreślana w filmie wielokrotnie.
Tym, którzy Marvela albo jakichkolwiek filmów z superboahterami nie bardzo lubią, również polecam. Szczerze. Bo zwykle, kiedy rozmawiam z człowiekiem, którego to nie bardzo obchodzi, to też odradzam oglądanie. Mój ojciec, który nie jest fanem właśnie tego typu produkcji bawił się świetnie.
(No i Thanos jest THICC.)